wtorek, 4 września 2012

Syfy - raport z działalności retinoidów


Trochę zaniedbałam tych, którzy śledzą wątek zaskórnikowo-pryszczowo-łojotokowy. Już śpieszę z raportowaniem postępów. Tak jak już wcześniej pisałam – trwa kuracja retinoidem 3-ciej generacji w najsilniejszym dostępnym stężeniu. Nie jest łatwo. Rzeczywiście od pierwszego zastosowania nie pojawił się żaden nowy wyprysk i to jest wielką ulgą i chwilą odpoczynku od tego największego nasilenia nerwicy. Tylko to jest trochę jak z tą lampą i dżinem. Wydaje się nam, że jak spełni się nasze marzenie to osiągniemy pełnię szczęścia. Potem jednak okazuje się, że to czego chcięlismy już nie wystarcza… I teraz chcemy doprecyzowywać to nasze marzenie, ale się nie da :(. Zniknęły syfy, ale nie mam gładziutkiej zdrowej buźki. Oooj do określenia „zdrowy” to sporo jej brakuje. Retinoid podleczył stan zapalny, ale nie zlikwidował łojotoku. Efekt po ponadtygodniowym leczeniu jest taki: zaczerwienienie, „wysoki połysk” i hektolitry tłuszczu na firmowych ręcznikach papierowych. Aaaa no i bym zapomniała o tym zupełnie nieoczekiwanym skutku ubocznym: wiórkach kokosowych :). Tak – moją twarz pokrywają takie właśnie miliony półprzezroczystych, suchych, malutkich skórek. Nawet mnie to na początku bawiło. Potem jednak zauważyłam, że ludzie mi się przyglądają i chyba myślą, że mam łuszczycę. Jak ktoś robił kiedyś kokosanki, może jeszcze mieć teorię, że pomyliłam buźkę z ciastkiem i po zanurzeniu w sosie wsadziłam ją do wiórek :D. Dooobra – nie narzekam. Chciałam się pozbyć syfów – pozbyłam się. Oczywiście nie jestem na tyle naiwna, żeby myśleć, że pozbyłam się tego dożywotnio. Jak odstawię retinoid – wszystko wróci z nawiązką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz