poniedziałek, 3 września 2012

Motywacje do posiadania dzieci


przeniesione z mychcemymiecdziecko.blox.pl

wtorek, 17 lipca 2012

Od kilku tygodni zaczynam sama ze sobą prowadzić dziwny dialog. Zastanawiam się dlaczego zdecydowaliśmy się na dziecko. Jeszcze nie osiągnęłam stanu wewnętrznej wojny, ale argumenty, które przychodzą mi do głowy samą mnie zadziwiają. Nasza sytuacja życiowa w połączeniu ze zdrowym rozsądkiem każe mi dość często wyobrażać sobie nas jako bezdzietne małżeństwo. Zastanawiam się wtedy jak wyglądałaby nasza codzienność, znajomi, praca , mieszkanie i przede wszystkim czym byłyby zajęte nasze głowy. Ktoś z zewnątrz mógłby się wtrącić i powiedzieć, że próbkę tego życia mamy teraz. Hm… I tak i nie. Nie, bo mam nadzieję, że w momencie podjęcia decyzji o końcu walki, zamykamy pewien rozdział w życiu i razem z zakończeniem „widzeń” u SŁYNNEGO DOKTORA nasze głowy też stopniowo wywietrzeją od tego obciążenia. Tak, bo ten proces wietrzenia głów trwa pewnie latami. Nie lubię o tym myśleć. Zawsze przypominam sobie słowa różnych myślicieli wschodu, którzy utwierdzają nas w przekonaniu o potędze ludzkich myśli. Nie chcę ściągnąć na siebie tej sytuacji. Z drugiej strony zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy każe mi się przygotowywać na najgorszy scenariusz. Chyba nie lubię niespodzianek. Nie chcę skakać z wieżowca. Wolę zawczasu zejść schodami kilka pięter niżej i nie ryzykować skręcenia karku.
Zawsze w tej sytuacji sama siebie zaskakuję. To myślenie to błędne koło. Przecież kilka lat temu w sobotni poranek leżałam wgapiona w okno dachowe sypialni i głaskając śpiącego NIEPŁODNEGO powtórzyłam kilka razy pod rząd: „Jestem absolutnie szczęśliwa”. Co się zmieniło? Nagły instynkt macierzyński każe mi przekreślić wszystko to, co miało wcześniej tak dużą wartość i na pierwszym miejscu położyć 3.5kg różowy/błękitny kokon?
Panie z OA już tak wyprały mi mózg, że zapytana w środku nocy: „Dlaczego chcę mieć dziecko” będę recytować banały: „…bo chcę komuś pokazywać świat, bo chcę kogoś kochać, bo chcę się kimś opiekować itd.”. Na pewno jest w tym mnóstwo prawdy, ale ile? Czy ja jeszcze pamiętam o co walczę, czy zwyczajnie uzależniłam się od uczucia kontrolowania własnych hormonów, wielkości pęcherzyków Graffa, ilości i jakości zarodków. Może ja zawsze muszę mieć przeciwnika. Ten okazał się nie tak łatwy, więc tym bardziej podkręca mnie to wyzwanie. Te męskie sterowniki, czyniące mnie łowcą zamiast eteryczną, czułą i łagodną matką, sprawiają, że czuję się czasem wybrykiem natury. Z drugiej strony ganię się za wierność stereotypom. Halo! Będę złą matką, jak oprócz czułości będę dawać dowody na kobiecą siłę? Oczywiście, że NIE!
No dobra. Mamy dwa przyzwoite argumenty. Pierwszy związany z naturalnym instynktem macierzyńskim, drugi z uzależnieniem od walki. Pierwszy jest politycznie poprawny, drugi brzmi śmiesznie – ale wiem że jest prawdziwy, więc zostaje. Niestety, to nie koniec. Jest jeszcze trzeci. Nie wiem na ile odgrywa on ważną rolę w całej akcji. Mam takie dni, że po głębszej analizie swojego stanu wydaje mi się, że to TO jest kluczem do całej zagadki. To TO znaczy: ASPEKT SPOŁECZNY.
W momentach górki psychicznej gotowa jestem głosić tezy, że otaczający ludzie nie mają dla mnie większego znaczenia. Mogą być, mogą nie być, mogą być inni itd. W swoim postępowaniu kompletnie nie uwzględniam jakiegokolwiek spełniania ich potrzeb, standardów i wpasowywania się w ich wartości. Niestety górki mam coraz rzadziej i coraz krótsze. W (przedłużających się) momentach dołków nagle zaczynam lękliwie oglądać się na otoczenie. Sama prowokuję jego ocenę. To właśnie ten mechanizm wymusza na mnie porównywanie się z ciężarnymi i dzieciatymi sąsiadkami. Kolejnym krokiem jest zerwanie kontaktu, bo wysłuchiwanie o tym „jak ta ciąża teraz nie w porę” albo „o 0.3cm 4 razy dziennie puchnie mi mały palec u stopy” staje się ponad moje siły. Zazdrość (nazwijmy rzeczy po imieniu) bezlitośnie ujawnia moją nieszczerość. Tego z kolei już nie mogę publicznie okazać, więc hop do kryjówki.
Wątek społeczny jest szalenie ważny. Dziecko staje się naszą przepustką do normalności. Ta mała istota powoduje, że mówią o nas rodzina. Mamy znajomych, z którymi wiele nas łączy. Można tu wymieniać i wymieniać.
I teraz właśnie zastanawiam się na ile ten argument podsyca mnie do dalszej walki w chwili kiedy zostaliśmy zupełnie sami, wyizolowani  z tłumu „pełnowartościowych rodzin”, z którymi kompletnie nie mamy o czym rozmawiać. No może oprócz pogody. I tu nawet nie. Pogoda dla nas i dla nich ma zupełnie inne znaczenie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz