poniedziałek, 3 września 2012

Teoria w praktyce

przeniesione z mychcemymiecdziecko.blox.pl

niedziela, 08 lipca 2012

Na ostatnie spotkanie w Ośrodku Adopcyjnym lecimy jak na skrzydłach. Koniec 4-godzinnego wysłuchiwania BEZDZIETNEJ STAREJ PANNY i tego ciągłego spoglądania na zegarek. Hurra. Oboje cieszymy się, że dostaniemy świadectwo ukończenia kursu. I na tym fakcie NIEPŁODNY skupiony jest najbardziej. Ja nie mogę doczekać się widoku rodziny adopcyjnej. Cały czas nie wierzę, że przy tym całym bezwładzie organizacyjnym do tego w ogóle dojdzie. Dochodzi.

Na sali, przy stole, przy którym zwykle siedzą PANIE z OA zasiadają państwo Niepłodni. Zosia Niepłodna, na oko 34-36 lat, wydaje się być sympatyczną, najszczęśliwszą na świecie mamą. Rysio Niepłodny jest nieco starszy. Ma wydatny brzuszek i jasne garniturowe skarpetki do sportowych sandałów. Niepłodni są najzwyczajniejszym, przeciętnym małżeństwem. Nie wyróżniają się od przeciętnego współtowarzysza  podróży komunikacją miejską . To statystyczni Polacy ze statystycznymi fryzurami, ubraniami i psudo-katolicką biżuterią w stylu łańcuszki z ozdobnymi krzyżykami. Po tym jak siadają, na kolana pakują się im 5-letnia Weronika i 3-letni Dawid. Jak bym nie widziała po co tu przyszli, nigdy bym nie podejrzewała, że dzieci nie są ich naturalnym potomstwem. Maluchy są urocze. Szczególnie Dawid. Nie mogę uwierzyć w jego powyżej przeciętną inteligencję. Mały śpiewa, wymusza za to oklaski, samodzielnie pisze literki i ma świetny kontakt z resztą uczestników spotkania. Weronika jest bardziej wycofana. Wstydzi się występować przed publicznością i tylko ciastko przekonuje ją do wyszeptania fragmentu piosenki. Hmmm – swoje w życiu już przeżyła. Jest na tyle duża, że chyba rozumie, że stała się trochę małpą w cyrku. Nie przełamuje się.
Na początku wszyscy mamy uczucie, że Zosia, Rysio i ich zabawa w dom mają działać na nas na zasadzie kampanii marketingowej. Nie jest tak źle – w końcu BEZDZIETNA STARA PANNA zabiera maluchy do drugiego pokoju i możemy wyrzucić z siebie tony uzbieranych pytań. Zosia chętnie odpowiada. W łatwością obnaża patologię polskiego systemu „wychowania” sierot. Napisałam „wychowania”, bo to nie ma nic wspólnego nawet z ułamkiem normalności. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że dom dziecka nie jest wymarzonym miejscem dorastania, ale nikt z nas nie zdaje sobie sprawy, że maluchy tam muszą walczyć nawet o kromkę chleba. Przeciętna polska naturalna matka przynajmniej raz wrzuca do googla zapytanie o sposoby zachęcenia dziecka do jedzenia. Tu trzeba pilnować, żeby maluchy zbyt dużo nie zjadły, bo im pękną żołądki. Wychodzą też ewidentne dowody zaniedbań zdrowotnych, niekompetencji lekarskich i zatajania istotnych faktów przez władze domu dziecka. Zosia szczegółowo opowiada o roku wyjętym z życiorysu, w którym to razem z Rysiem prostują nawarstwiające się problemy. Dziś już wychodzą na prostą.  Czasem tylko jeszcze Weronika zapyta czy aby na pewno jej nie zostawią, ale to pikuś przy tym jak miesiącami drastycznie testowała ich miłość i cierpliwość.
Całe to spotkanie działa na mnie oczyszczająco.  Potwierdza się moje przypuszczenie, że mega-zaangażowanie, cierpliwość i potężna wola posiadania rodziny czynią z obcych ludzi… rodzinę. Jeszcze raz dowiaduję się, że SĄSIAD JEST TWOIM WROGIEM,  a w najlepszym przypadku IDIOTĄ (no bo jak inaczej nazwać półgłówka, który zaczepia twoją adoptowaną córkę z sąsiadującego balkonu i mówi: „A ta pani to twoja ciocia? Mama? Nieee to nie twoja mama. Ta pani nie ma swoich dzieci”). I najważniejsze: nasze kochane państwo w zamian za zrzucenie odpowiedzialności za małego obywatela daje w zamian WIELKĄ FIGĘ Z MAKIEM, żeby nie powiedzieć więcej: podrzuca kolejne kłody pod nogi. Przykład? Proszę bardzo. Zosia i Rysio dostają chłopca z zaniedbanymi niezstąpionymi jądrami. W początkowej fazie nie są jeszcze prawnymi opiekunami, więc nie mogą się umówić na operację w NFZetowym szpitalu. Z resztą prywatnie też nikt się tego nie chce podejmować. Czas nagli i z medycznego punku widzenia każdy dzień to ryzyko wystąpienia kolejnych powikłań. W końcu udaje się namówić jakiegoś lekarza na „nielegalny ”zabieg, którego ryzyko objawia się dodatkowo podwyższonym kosztem. Jasna cholera! Czy tylko ja widzę patologię tego systemu? Przecież tego rzeźnika, co wystawił Małemu w domu dziecka opinię: FIZYCZNIE ZDROWY, należy publiczne powiesić!
W końcu Niepłodni komunikują, że czas się kończy i muszą już iść. My zostajemy. Panie z OA wręczają nam dyplomy i przyłapujemy się tym, że kiedy wchodzi PANI DYREKTOR wszyscy wstajemy. Zabrakło tylko chóralnego DZIEEEŃ-DOOOO-BRYYYYY! Hahahaha. Teraz zauważam, że jest coś w tym, że NIEPŁODNY od samego początku mówi, że BEZDZIETNA STARA PANNA przypomina mu nudną nauczycielkę języka polskiego.
Przed samym wyjściem do domu organizujemy taką małą rundę podsumowującą. Każdy ma się wypowiedzieć. I tu odbywa się sam szczyt hipokryzji. Nagle okazuje się, że wszyscy będziemy tęsknić za STARĄ PANNĄ i super-ciekawymi 4-godzinnymi nasiadówami. Niektórzy wręcz obawiają się, że z przyzwyczajenia w kolejne czwartki przyjadą po pracy do Ośrodka. Jeszcze inni chwalą profesjonalizm prowadzących. Ludzie?! Czy wy już nie pamiętacie że puścili nam filmik o porodzie, po którym to laliście łzy?  Ja i NIEPŁODNY wykrztusiliśmy po szczerym stwierdzeniu, że dla nas cenne było spotkanie innych niepłodnych i złamanie tabu adopcji. FINITO.
Prawdę powiedziawszy nie specjalnie mam ochotę się wypowiadać publicznie z racji tego, że: po pierwsze mam na brodzie 2 wielkie syfy i wszyscy się na nie gapią, a po drugie, że… jedna z uczestniczek kursu jest w ciąży! Podejrzewam to już od kilku tygodni ale teraz jestem tego pewna. Ta myśl wywołuje u mnie chaos myślowy i totalną dekoncentracją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz