przeniesione z mychcemymiecdziecko.blox.pl
środa, 09 maja 2012
Nadszedł dzień testu ostatecznego. Przecież wiedziałam. Znałam ten wynik. Chyba przysłowiowa nadzieja rzeczywiście umiera ostatnia. A najgorsze że tak podsycana przez całe otoczenie. Mam drgawki jak ktoś próbuje być bardziej odpowiedzialny niż ja sama i w kółko przypomina ”Ejjj nie znasz jeszcze wyniku i wsiadasz na rower?” Pełna aktywacja agresora gwarantowana! Przecież nic nie czuję! Nie położę się plackiem w oczekiwaniu na dziecko skoro ono (one, bo było ich trójka) nie chciało z nami zostać.
Wynik wskazywał na smutną prawdę – nasze zarodki nie próbowały nawet się „zaczepić”. Ile ja bym oddała żeby poznać prawdę. Mój analityczny umysł czuje „przepływ” tylko w momencie pełni zrozumienia zjawiska. Inaczej jest tylko niepokój i staję się strasznie podejrzliwa.
Zaraz po tym jak zobaczyłam smutną prawdę napisałam maila do SŁYNNEGO DOKTORA. Odpisał po kilku minutach, że… mu przykro. Może potrzebowałam czegoś więcej bo po tym byłam jeszcze bardziej rozdrażniona.
NIEPŁODNY udaje, że jest zajęty. Nie chce rozmawiać a moje cokilkuminutowe napady histerii kwituje nieszczerymi banałami, że „trzeba żyć”. Co to do jasnej cholery znaczy żyć?! Czy ja jeszcze potrafię „żyć”? Czy żyć znaczy próbować wszystkiego dookoła, nawet jeśli kompletnie cię to nie interesuje?!
Nie ma się co oszukiwać: zamknęliśmy pewien rozdział bezpowrotnie. Zużyliśmy wszystkie zarodki. Nawet jeśli będzie jakieś „nasze” dziecko -ono nie będzie „jego” dzieckiem. Chyba czuję że zawiodłam. To idiotyczne, ale tkwi we mnie przekonanie, że moją rolą jest przedłużenie jego gatunku… Nie udało się?! NIE! Wniosek: nie spełniłam się w swojej roli. Chyba sama nie wierzę w to co pomyślałam… Chyba jednak…
Cała w środku krzyczę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz