przeniesione z mychcemymiecdziecko.blox.pl
sobota, 14 lipca 2012
Oooj. Żeby to życie było choć trochę mniej skomplikowane. Znów, żeby odrobinkę zaoszczędzić, umawiam się w KORPORACYJNEJ PRYWATNEJ PRZYCHODNI do ginekologa, w nadziei przepisania na ichne druczki choć części badań związanych z zespołem antyfosfolipidowym. Pani doktor okazuje się zmęczoną kobietą po 50-tce. Trochę się obawiam jej reakcji na gruby segregator z wynikami badań i kriotransferów. Zaraz jednak otrzeźwia mnie myśl, że w najgorszym przypadku baba okaże się betonem i będę musiała zapłacić 100%. Dooobra. Raz się żyje. Opowiadam od początku o całej „ścieżce zdrowia”, stawiając przy tym nacisk na powagę stanu owrzodzenia mojej twarzy i dekoltu. Podkreślam, że to rujnuje mi psychikę na takim samym poziomie jak świadomość własnej bezdzietności (czasem wydaje mi się, że nawet bardziej). Pani doktor doskonale zna osiągnięcia SŁYNNEGO i setki razy podkreśla słuszność jego działania. Ponieważ nie ma na tyle kompetencji, żeby doradzić cokolwiek innego, dać jakiś inny punkt zaczepienia – grzecznie „przepisuje” skierowanie na badania. Dodaje jeszcze od niechcenia kilka innych, w tym Estradiol i Progesteron. A nich jej będzie.
Od razu załatwiam laboratorium. Wydaje mi się, że potrafię powtórzyć deseń tkaniny parawanu. Pielęgniarki też mnie kojarzą. Nie mam już miejsca na zgięciu ręki, gdzie nie ma śladów kłucia.
Wyniki badań hormonów pojawiają się tego samego popołudnia. Progesteron wysoooki. Super! Owulacja była. Naturalna owulacja jest zawsze dobrym znakiem. Uspakaja mnie myśl, że nie do końca tak ze mną beznadziejnie. Ale chwila chwila. Estradiol też jakiś wielgachny. Lukam na przedziały. Znajduję fazę lutealną i… łooo matko. A co to? Zaaa dużo! Nagle w głowie wszystko układa mi się w spójną całość. Estrogeny wysokie -> trądzik estrogenowy -> trądzik różowaty. Eureka!
I znów trzeba napisać do SŁYNNEGO. Dylemat polega na tym, że bzdurą wydaje mi się branie w tej sytuacji antyandrogennej DIANY. Niecierpliwie czekam na maila zwrotnego. Nie wytrzymuję i w międzyczasie rejestruję się do endokrynologa. Muszę wyjaśnić ten estradiolowy rebus. Wydaje się być już tak blisko do mety…
Jest odpowiedź. Meta okazuje się być fatamorganą. Totalnie zbija mnie z tropu stwierdzenie, że „…tabletki antykoncepcyjne zawierają syntetyczny etynyloestradiol, blokujacy całkowicie wydzielanie własnego estradiolu”. Hmmm no dobra. W takim razie wezmę. Podwyższony hormon nie wydaje mu się dramatyczny to i mi też nie. Komuś trzeba ufać, bo inaczej człowiek oszaleje.
Komuś z zewnątrz te ostatnie zalecenia SŁYNNEGO wydawać by się mogły rewolucyjne. Walka o dziecko + tabletki antykoncepcyjne, leczenie insulinooporności + odstawienie metforminy. Nie popadam w paranoję tylko dlatego, że mam umówioną wizytę u nowego endokrynologa. Z kimś trzeba to obgadać. Babeczka jest w moim wieku. Od razu łapię z nią kontakt. Zna SŁYNNEGO. Chwali jego osiągnięcia i podobnie jak on uważa moją chorobę metaboliczną za „słabiutką”. No dobra. Odstawię te leki. Natomiast wreszcie zaczynam rozumieć dość prawdopodobną przyczynę swojego trądziku. Pierwszy raz ktoś mi wyjaśnia pewną patologię działania komórek skóry, mianowicie zbyt wysoką wrażliwość na hormony. Kiedyś coś o tym czytałam, ale wydawało mi się tak naciąganą teorią. Teraz widzę, że jest szansa na poprawę swojego losu. Jeśli DIANA wygładzi mi twarz to będzie oznaczało, że ta patologia dotyczy moich komórek! Nie urodzę dzięki temu odkryciu dziecka. Wręcz przeciwnie. Ale będę przynajmniej wychodzić z domu. Ojjj jak ja to docenię!
Ostatnimi czasy trochę szukam na temat sposobów na pozbycie się swojej hybrydy: paranoi + nerwicy. Trąbią ciągle te banały, że stres jest blokadą w zajściu w ciążę. Średnio w to wierzę, ale prawdą jest, że nie chcę w to wierzyć. W końcu podejmuję decyzję, że to będzie akupunktura. WSPÓŁTOWARZYSZKA NIEDOLI podsuwa mi telefon do woodoo specjalisty. Umawiam się na przystępną godzinę i po pracy trafiam do poczekalni pełnej ludzi opowiadających o sukcesach w wyleczeniu astmy, paraliżu po udarze i takie tam. Nooo żywe reklamy. Oczywiście nie mam wyboru i muszę grzecznie wysłuchać wszystkich historii. Wchodzę do gabinetu. Szaman ma około 42 lata i bardzo miłą twarz. Przygląda się mojemu trądzikowi i nazywa go wysypką. Od razu stwierdza wadę w pracy przysadki i problem immunologiczny blokujący zagnieżdżeniu się zarodków (wcześniej mówię tylko o 4 podejściach do In-vitro). Każe mi się położyć i ogląda moje stopy. Urządza sobie z nich 2 laleczki woodoo i po 5 minutach kasuje 5 dyszek. Jeszcze wcześniej tłumaczę typowi: „Nie wierzę w żadne czary-mary”. Typ uśmiecha się pobłażliwie: „Ja też nie”. Nawet mnie to rozbawia. Postanawiam spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz