przeniesione z mychcemymiecdziecko.blox.pl
poniedziałek, 07 maja 2012
Dam sobie rękę uciąć, że każda para starająca się o dziecko też to przerabiała. Nie mówię o wdrażaniu się w zawiłe procedury adopcyjne, nie nie. Chodzi o samo wyobrażenie sobie siebie w roli rodziców adopcyjnych. Najpierw ta myśl kiełkuje w głowie statystycznej NIEPŁODNEJ. Potem zdoktrynizowany jest NIEPŁODNY. Na początku z reguły nie chce o tym słyszeć, później ulega. A ulega tylko dlatego, że jest to etap, kiedy sprawa naturalnego dziecka jest jeszcze otwarta i NIEPŁODNY traktuje to w kategoriach abstrakcji. Także NIE ULEGA w sposób uczciwy. Udaje, że ulega. Dla świętego spokoju.
Nasza przygoda z Ośrodkiem Adopcyjnym zaczęła się jeszcze przed pierwszą inseminacją. Poszliśmy niby na zwiady. Zapisali nas. Byli mili. Opowiedzieli o realiach. Cóż to szkodziło. Znów mięliśmy „wyprzedzenie”, które tak uwielbiam. Przecież nie chcemy być rodzicami w wieku 40 lat tylko teraz. Czas leci i jeśli rzeczywiście się na to zdecydujemy dostaniemy dzidziusia na tacy.
Nie muszę chyba opowiadać czyj to był pomysł :). Wiadomo. Zawsze jak tworzę te swoje „plany działania” czuję się taka dojrzała i zapobiegawcza :D.
Po pierwszym nieudanym transferze zarodków zadzwonił telefon a w nim niemiła PANI BEZDZIETNA STARA PANNA informowała, że zaprasza na spotkanie w Ośrodku i że weszła jakaś ustawa. Bełkot. Nie zapamiętałam nic oprócz daty i godziny tego mitingu.
Poszliśmy. Zobaczyliśmy ludzi jak my. Chciało mi się płakać. Oni byli normalni! NOR-MAL-NI! Może my też nie jesteśmy taką patologią jak mi się do tej pory wydawało. Część z nich przeszła taką samą drogę jak my. Nie ja jedna nie mam dziecka! Wow – za to odkrycie oczekiwałam NOBLA. NIEPŁODNY kompletnie nie rozumiał mojej konsternacji. Twierdził, że dokładnie tak sobie to wyobrażał. Jasne :/.
Dostaliśmy listę dokumentów do zdobycia. Z części nowo-ustalonych opłat byliśmy zwolnieni, bo nowa ustawa nie działała wstecz. Super! No jeszcze za to płacić?! Przegięcie. Nie dość, że zwalniamy Państwo z obowiązku utrzymywania dziecka to jeszcze mamy je za to obdarowywać. Państwo oczywiście – nie dziecko :).
Znów "pół kroku do przodu" zaczęłam biegać od instytucji do instytucji celem uzbierania grubej teki papierków. Akurat co do jednego z dokumentów miałam wątpliwości i postanowiłam poradzić się PANI STAREJ PANNY telefonicznie. Los chciał, że akurat zbiegło się to z faktem kompletowania grupy na KURS KANDYDATÓW NA RODZICÓW ADOPCYJNYCH. Jeszcze sobie nie zdawałąm z tego sprawy i po zdobyciu potrzebnej informacji ozięble się z panią pożegnałam. Za 2h odebrałam telefon w którym PANI STARA PANNA z wielką łaską zakwalifikowała nas na ten kurs, podkreślając przy tym jak bardzo się on nam jeszcze nie należy. Oczywiście, że nie należał – nie czekaliśmy 15 lat i nie zapłaciliśmy jej extra za miejscówki.
I tak zaczęła się nasza przygoda z OŚRODKIEM. Najpierw napisaliśmy banalne testy psychologiczne, w których udowadnialiśmy, że nie jesteśmy psychopatami i pedofilami. Potem gościliśmy w domu dwie panie, które próbowały nam wmówić, jak nietrwałe jest nasze małżeństwo i jak „nierodzinne” jest nasze mieszkanie. Jasna cholera! Cała Polska Ludowa wychowywała się w M2 i M3 a teraz udajemy, że wszyscy jesteśmy z BeverlyHills90210 i każdy z nas miał pokój z łazienką. Nie daliśmy się sprowokować. Udało się :).
Przetrwaliśmy już trzy pierwsze szkolenia KURSU. Jeszcze siedem czy osiem. Nuuuda! Nie dowiaduję się tam niczego o czym przeciętny Polak by nie wiedział. Ludzie są fajni, ale czuję że nie chcę się z nimi identyfikować. Ukrywamy fakt, że dalej walczymy o naturalne dziecko i że tu jesteśmy to tylko przygotowywanie do wyjścia awaryjnego, na które dziś absolutnie nie jesteśmy gotowi. Może to hipokryzja, ale czuję, że tak trzeba…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz