poniedziałek, 3 września 2012

Konsultacja u KONKURENCJI



przeniesione z mychcemymiecdziecko.blox.pl

środa, 08 sierpnia 2012

Dół z ostatniego wpisu trwa krótko. Jak to u mnie. Sięgam dna, ale nawet czubkiem małego paluszka u stopy potrafię się odbić. Szkoda, że w trakcie trwania tego bólu nie potrafię przypomnieć sobie jaka jestem silna… Tym razem triggerem do „podskoku” jest mail ZAGRANICZNEJ WSPÓŁTOWARZYSZKI NIEDOLI. O niej jeszcze nie było tu ani słowa. Ta ZAGRANICZNA jest koleżanką mojej WSPÓŁTOWARZYSZKI NIEDOLI. Nigdy jej nie poznałam. Wiemy o sobie tylko tyle, że chociaż nasze problemy z płodnością mają inne przyczyny, to wykazujemy dość podobne mechanizmy działania. Bardzo wnikamy w to, co się z nami w tych wszystkich klinikach wyrabia i sporo wolnego czasu wykorzystujemy na własne poszukiwania. Nie odrzuca nas nawet olbrzymia złożoność pewnych aspektów ludzkiej płodności i tematów z tym powiązanych. Nie mamy barier językowych przy czytaniu angielskojęzycznej literatury, więc czytamy, czytamy i jeszcze raz czytamy.
W swoim mailu ZAGRANICZNA w bardzo dokładny sposób opisuje swoją walkę o malucha. W jej przypadku trop wyraźnie urywa się w punkcie: immunologia. Czytam tego maila dziesiątki razy. Wszystko zaczyna układać się w mojej pryszczatej głowie. Zaczynam widzieć zasadność tego, o czym wspomniał SŁYNNY. Pamiętam, że podkreślał kilkakrotnie, że immunologia jest raczkującą dziedziną w naszym pięknym kraju i że lekarze będą do tego nastawieni z rezerwą. Ostrzegał przed kosztami.
Mail ZAGRANICZNEJ wykopuje mnie spod zalanego łzami koca. Odszukuję INNOWACYJNEGO PROFESORA i wydzwaniam do jego łódzkiej przychodni nawet po 50 razy dziennie. Na zmianę słyszę sygnał wolny i zajęty. Zaczynam analizować swoje nastroje i stwierdzam, że moje wkurzenie jest znacznie przyjemniejszym uczuciem, niż płaczący smutek. Oba są negatywne, ale to pierwsze wiąże się z aktywnością – a to tygrysy lubią najbardziej.
Wbrew temu co mówił SŁYNNY o kilkumiesięcznych kolejkach, po 3 dniach telefonicznej nawalanki udaje mi się umówić na wizytę w ten sam dzień, w którym jadę na konsultację do Warszawy. Nie mogę uwierzyć w swojego farta! Jeszcze kilka dni i znów będę mieć nadzieję! Już sama tego świadomość mnie uskrzydla.
WYCIECZKA DO STOLYCY
KONKURENCYJNA od SŁYNNEJ KLINIKI jest nieporównywalnie większa. Wygląda jak szwajcarski szpital. Jest szklano, metalicznie i… pięknie! Obsługa przechodzi najśmielsze pojęcie. Pani z recepcji wręcz oprowadza nas po całym piętrze. Pokazuje gabinety i przez cały czas się bardzo szczerze uśmiecha. Przed wizytą zostaję skierowana do gabinetu zabiegowego calem zwarzenia i zmierzenia ciśnienia. Wprost nie mogę w to uwierzyć. To już nie pielęgniarka, położna, kasjerka i recepcjonistka w jednej osobie. Na tej przestrzeni da się swobodnie rozmawiać. Pary nie unikają swojego wzroku. Odległości między gabinetami dają komfortowe uczucie anonimowości. Punkt 9:00 wychodzi po nas KONKURENCYJNA PANI DOKTOR. Na fotce wyglądała nieco młodziej. W rzeczywistości ma ok.. 40 lat i jest bardzo atrakcyjna. Już na początku w jej głosie wyczuwamy wschodni akcent. Imię i nazwisko ma niewątpliwie polskie. Wizyta przebiega wzorowo. Konkurencyjna słucha z zainteresowaniem całego naszego dramatu dopytując o wybrane szczegóły. Wszystkie jej pytania są powalająco celne. Praktycznie nie musi mi nic tłumaczyć. Momentalnie zwraca mi uwagę na pewne pozornie drobne i nieistotne szczegóły, które mogły doprowadzić do naszego stanu rzeczy. Przykładem jest wypalanka, którą zrobiono mi kilka lat temu. To ona z dużym prawdopodobieństwem może zmienić śluz szyjkowy na wrogi plemnikom. Zaskoczeniem było również stwierdzenie, że teraz nikt już nie robi testów PCT. KONKURENCYJNA miała w swojej karierze mnóstwo pacjentek, które w cyklu, w którym miały negatywny wyniki zachodziły w ciąże. Hmmm. A ja wbiłam sobie po tym do łba, że u mnie naturalna ciąża to marzenie ściętej głowy. Szkoda – przez rok żyłam w fałszywej świadomości.
Aaa i jeszcze jedno (dla mnie ostatnio chyba najistotniejsze): powodem trądziku jest „przedawkowanie” duetu luteina + duphaston. Okazuje się, że oni już tego nie przepisują. Jest inny lek, ale dostępny tylko poza Polską, który nie daje takich oszpecających skutków ubocznych.
Generalnie KONKURENCYJNA chwali przebieg naszego leczenia. Nawet specjalnie nie naciska na zmianę kliniki. Tłumaczy, że bardzo często zmiana kliniki przynosi pozytywne skutki. Chodzi o psychikę. A skoro już o psychice - pada jeszcze jedno pytanie o… AKUPUNKTURĘ. Nieee no tego się nie spodziewałam. Przyznajemy się do terapii u WooDoo specjalisty i dostajemy kolejną pochwałę do kolekcji.
Przed samym wyjściem opowiadamy jeszcze o nadziejach wiązanych z INNOWACYJNYM PROFESOREM. KONKURENCYJNA podobnie jak SŁYNNY ma do tego dystans. Przyznaje szczerze, że jej pacjentki doświadczają zarówno pozytywnych i negatywnych efektów jego terapii. Podsumowuje, że skoro jesteśmy zdecydowani na dodatkowe koszty to bardzo szczerze życzy nam powodzenia.
Po 1.5h wychodzimy z budynku. Dawno już nie miałam uczucia tak sensownie wydanych 150zł. Oboje doskonale wiemy, że nigdy nie zdecydujemy się u nich na kolejne In-vitro. Jednak poczucie, że pieniądze do tej pory wydane na SŁYNNEGO, są częścią zwyczajnie dobrze prowadzonej diagnostyki, jest bezcenne.
PĘDEM DO ŁODZI
W 40-stopniowym upale próbujemy zdążyć do Łodzi na 12:30. Nie jest łatwo. Jesteśmy głodni i musimy zatankować. W połowie drogi już wiemy, że nie da się nadrobić opóźnienia. Dzwonię z pytaniem, czy w ogóle jeszcze jest sens tak gnać. Mamy jechać. Nooo dobra. Punkt 13:00 podjeżdżamy pod przychodnię. Nie mogę uwierzyć, że tak może wyglądać miejsce pracy INNOWACYJNEGO. Gabinet to zaadaptowane w tym celu mieszkanie na parterze. Wchodzi się balkonem. Recepcja -„PeeReLu wróć”. Ufff, przynajmniej mają klimę. Jest szansa, że odparują mokre plamy z naszych koszulek. Od początku poraża mnie organizacja i bajzel panujący na biurku dwóch pań (jak się później okaże) recepcjonistko-pielęgniarko-położno-kasjerek w średnim wieku. Ich wygląd też pozostawia wiele do życzenia. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do pracownic ZUSu w różowych bluzkach na ramiączkach w dzienno-wieczorowych makijażach – ale w przychodni to rażący nieprofesjonalizm. Bluzka okazuje się jednak małym pikusiem. Panie mają jedno krzesło, więc kiedy jedna je zajmuje, druga siedzi tyłkiem na biurku. Ich praca polega na przepisywaniu różnych rzeczy z małych karteczek na większe, potem jeszcze raz na te mniejsze ale żółte, potem na zielone, potem na duże, potem do zeszytu a potem wszystko jeszcze raz, żeby sprawdzić czy nie popełniły błędu. Cała rejestracja to jeden pokreślony kajet. Oczywistym jest, że mówią do swoich petentów-pacjentów w trzeciej osobie, nie patrząc w oczy. To akurat jest uzasadnione. Nie mogą pozwolić sobie na żadną dekoncentrację przy tym przepisywaniu.
Wchodzimy do gabinetu. INNOWACYJNY ma na biurku taki sam burdel jak te dwie na wejściu. Z tego jak się z nami komunikuje wynika, że w głowie dzieje się to samo. Jak dla mnie to taki typ rozwiedzionego choleryka, drącego pysk na wszystko i wszędzie. Na każdym kroku wyraża swoje zniecierpliwienie dla faktów stosowania jego zdaniem przestarzałych metod badań. Facet jest wyraźnie poirityowany. Nie potrafi się specjalnie skupić na tym co mówię, ani na tym, co ogląda w moim perfekcyjnie ułożonym segregatorze. Nie kuma, że wydruki wszystkich wyników są powkładane pojedynczo w przezroczystych koszulkach i po kolei wszystko mi wybebesza. Zupełnie jakby sądził, że coś przed nim ukrywamy. Oszołom. Apogeum następuje w momencie, kiedy ogląda listę leków potransferowych. Okazuje się, że MEDROL z pewnym istotnym prawdopodobieństwem zabija nasze „maluchy”. Dorzuca jeszcze coś o endometriozie ale w tym samym momencie ucina wszystkie swoje hipotezy stwierdzaniem, że dopóki nie zobaczy wyników zleconych przez niego badań szkoda czasu na dyskusje. Przy zleceniu badań dowiaduję się, że bym sporo zaoszczędziła gdybym dotrzymała chociaż jedną ciążę do 6 tygodnia. Ponieważ nigdy do tego nie doszło, za karę muszę „prześwietlić się” cała. Mało tego: NIEPŁODNY też dostał całą rubryczkę. Nie muszę już chyba wspominać, że cześć z tych badań miał robione nie dalej jak rok temu. Jednak i tu metoda była przestarzała stąd „powtórka z rozrywki”.
Wychodzimy z gabinetu i kręci się nam w głowach. Porozumiewawczo pokazujemy sobie drzwi wejściowo-wyjściowe. Jasnym jest, że nikt nie wybiera się do recepcji z plikiem skierowań bez uprzedniej wymiany zdań na temat tego się właśnie wydarzyło. Wynurzamy się na 40-stopniowy upał. Siadamy na pobliskim przystanku autobusowym i zrzucamy na siebie wzajemnie odpowiedzialność za podjęcie dalszych decyzji. Wykrzykuję NIEPŁODNEMU, że do tej pory wszystkie decyzje podjęłam sama i teraz jego kolej. NIEPŁODNY postawiony pod ścianą zarządza powrót do przychodni. Jest nerwowo. Pierwszy raz nie wiem co robić.
Pani w recepcji znów przepisuje, przelicza, przepisuje, przelicza i znów przepisuje cyferki. Finalnie podaje terminal płatniczy a tam widnieje kwota 6 tyś złotych bez kilku groszy. Napięcie rośnie. Nie rozumiem dlaczego aż tyle. NIEPŁODNY prosi o oficjalny cennik. Aaaa nie macie? To na jakiej podstawie to obliczacie? Aaaa ze ściągi? To poprosimy tę ściągę. Aaaa nie możemy jej dostać? W takim razie uprzejmie prosimy o wynotowanie nam cen na skierowaniu. Aaaa nie dostaniemy tych sierowań? W takim razie prosimy o ksero. Problem? To my cykniemy sobie fotkę komórką. Aaaa i przez to wypisywanie cen tracimy miejsce w kolejce do laboratorium? Nie szkodzi! Poczekamy!
To nie koniec. Teraz jest apogeum żenady. Pani komunikuje szeptem, że nie możemy zrobić dziś badania nasienia, bo NIEPŁODNY jest rzekomo nieprzygotowany. Dopytujemy na czym to przygotowanie polega. Pani płonie rumieńcem i nie jest w stanie nam odpowiedzieć na pytanie. NIEPŁODNY głośno powtarza pytanie kilka razy i dowiaduje się, że pani jest tylko położną i nie powie. Przez myśl przechodzą mi już wszystkie możliwe scenariusze. Wreszcie druga pani pielęgniarka odważa się nam wszystko wytłumaczyć. Chodzi o 4 dni wstrzemięźliwości seksualnej. Woooow. Rzeczywiście to trudne do wyjaśnienia. Nawet tego nie skomentuję. No bo co tu komentować, jak w przychodni leczenia niepłodności nikomu nie przechodzi przez gardło słowo sex…
Robimy badania. Na moje potrzeba chyba z 15 fiolek. Czuję się jak honorowy dawca. NIEPŁODNY ma znacznie mniej ale za to czeka go zaraz coś miłego :). Chyba nawet nie umie się z tego cieszyć. Dla nas te badania to już rutyna. Pani zamyka nas w gabinecie i… jest wesoło! ;)
Z ulgą wracamy do domu. Kolejna wizyta za miesiąc.

P.S.1. Jakby ktoś chciał pełną listę badań zleconych przez INNOWACYJNEGO, udostępnię na życzenie.
P.S.2. ZAGRANICZNA - w wolnej chwili odpiszę na maila i tam Ci wrzucę moją listę badań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz