niedziela, 7 października 2012

Kasia

Siedzę w robocie. Mamy tu chwilowy kryzys, dzięki czemu czuję się silnej zaangażowana w niecodzienny zakres zadań. Co chwila smartfon radośnie informuje mnie o nowych mailowych ofertach zakupów grupowych. Bezmyślnie chwilowo przerzucam uwagę na prywatną skrzynkę mailową. Pośród długich tytułów przekonujących o nieziemskich okazjach widzę jeden króciutki: Kasia. Chyba nie znam nadawcy. Bez chwili zastanowienia klikam. Dużo załączników, których miniaturki wyświetlają się w dole maila. Coraz szczerzej otwieram oczy jak dostrzegam znajome twarze na fotkach. Wracam do treści. Nie wierzę! Para z naszego szkolenia w Ośrodku Adopcyjnym chwali się powiększeniem rodziny. Opowiadają o… 4-letniej Kasi, która jest już ich ukochaną córeczką. Piszą, że są szczęśliwi jak nigdy i że ich życie wywaliło się do góry nogami. Banał, ale jakże prawdziwy! Idę do fotek. Kasia jest śliczna. Od samego początku widzę jej uderzające podobieństwo do nowej mamy. Ten charakterystyczny kolor włosów! Jakbym ich nie znała to bym w życiu nie nabrała się na żadną story o adopcji. Czuję jak po policzkach spływają mi łzy. Nie kontroluję wzruszenia. Nawet nie próbuję. W sekundę w mojej głowie rozstrzyga się batalia za i przeciw adopcji. Ale ja byłam głupia! Jest mi wstyd przed samą sobą. Jak mogłam do tej pory myśleć, że takie śliczne maleństwo sprawi, że będziemy rodziną drugiej kategorii.

Po chwili dociera do mnie kolejna otrzeźwiająca myśl: po jaką cholerę narażam zdrowie?! Po cholerę walczę z naturą?! Po cholerę tracę czas?! Po cholerę ciągle kłamię?! Po cholerę godzę się na upokarzające badania?! Po cholerę wożę po nocach próbki śluzu w lodówce na koniec świata?! Po cholerę leję co miesiąc łzy?! Po cholerę ciągle walczę?! Po cholerę odbieram sobie prawo do bycia szczęśliwą?! Po cholerę wciąż czekam!? Przecież szczęście jest tuż obok!

Odpisuję na maila. Gratuluję. Dopytuję o szczegóły. Jeszcze raz gratuluję.

Forwarduję maila do NIEPŁODNEGO i wyraźnie sygnalizuję na komunikatorze, że koniec udawania zaangażowania w pracę i że ma luknąć do prywatnej skrzynki right now. O dziwo od razu odpisuje, że ja też mam luknąć do swojej. No co on? Przecież właśnie na nią patrzę. Odświeżam: Wyniki badania nasienia. A no tak. Kazałam mu zrobić 2 dni temu. Eeee jakie to ma teraz znaczenie. Przecież teraz najważniejsze jest dla mnie dowiedzieć się czy on też ma to poczucie, że „po cholerę bla bla bla”.

Otwieram załącznik jego maila. Ja chyba zwariuję… Wyniki badania nasienia nie są aż tak dobre, jak te zrobione u INNOWACYJNEGO (co do tego, że je nam podmienili nie mamy żadnych wątpliwości). Nie ma to najmniejszego znaczenia, gdyż to co widzę jest i tak szokiem. Wyniki są REWELACYJNE i przynajmniej dwa razy lepsze od tego co WHO uznaje za normę. ŁAŁ! O teratozoospermii nie ma już mowy! Plemniki bardzo się poprawiły! Basen, gotowanie w domu, zminimalizowanie ilości „witaminki E” i słodyczy się opłaciły!

Serce mi wali! Przecież już prawie podjęłam decyzję o tym, że wracamy do tematu adopcji a on mi tu wyjeżdża z hasłem: MOŻE SIĘ UDAĆ NATURALNIE!. Co za dzień… Dopiero po kilku godzinach osiągam spokój. Jestem znów pełna nadziei. Właśnie zobaczyłam kilka światełek w tym ciemnym tunelu jakim jest bezpłodność… Kolejne fatamorgany czy zbliżamy do wyjścia?

1 komentarz:

  1. Po cholerę... oj ile razy też o to pytam... Pozdrawiam serdecznie i cicho podczytuję uciszając jajniki po hiperstymulacji :)

    OdpowiedzUsuń