Rzeczywiście historia się lubi powtarzać. Wyję. Wyję. Wyję.
Po kilku godzinach totalnej bezsilności moje 5 szarych komórek się trochę
namnaża i tak jak ostatnio kiełkuje pierwsza myśl. Podnoszę się!
Mail do SŁYNNEGO DOKTORA ze skargą na POZNAŃSKIEGO daje
chwilowe ukojenie, a jeszcze szybsza odpowiedź podnosi wiarę we własne
umiejętności analitycznego myślenia. Dostaję potwierdzenie swojej hipotezy o
całkowitej nieskuteczności końskiej dawki DHEA. SŁYNNY określa „naszą” sytuację
jako najgorszy z możliwych scenariuszy. Pisze o badaniach nierealizowalnych w
Polsce (ArrayCGH) i o „chałupniczych” sposobach na podniesienie jakości komórek
jajowych o kilka procent. Decyduję się na tę prowizorkę praktycznie w trakcie czytania
maila, chociaż wydaje mi się, że zaczynam się godzić z tym, że moje geny nie
zostaną przedłużone. Chyba nie boli mnie to szczególnie. Bardziej naturalnym
jest dla mnie umożliwienie życia genom NIEPŁODNEGO.
Rozwiązaniem sytuacji jest adopcja komórki jajowej. Czym
prędzej piszę do SŁYNNEGO maila z prośbą o dopisanie nas do listy oczekujących.
Odpowiedź brzmi: "My tego nie robimy". Dostaję też listę klinik, w których czas
oczekiwania nie przekracza 100 lat. Dzwonię. Rzeczywiście, to średnio kilka
miesięcy. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno miejsce, gdzie mogłabym o to
zapytać. W mieście jest jeszcze jedna MNIEJ-SŁYNNA KLINIKA. Odbiera MNIEJ-SŁYNNY
lekarz, który chętnie i skrupulatnie opowiada o warunkach dawstwa/biorstwa
jajeczek. Koszty okazują się być killerem, ale jest recepta na ich obniżenie. MNIEJ-SŁYNNY
proponuje „dogadanie” nas z inną parą, z którą podzielimy się jajeczkami wspólnej
dawczyni. Ma to sens. Dawczyni i druga para pozostają anonimowe. Jest to o tyle
zabawne, że wszyscy mijają się w klinice i nikt nie zdaje sobie sprawy, że być może
za kilka miesięcy będą tworzyć nieco niekonwencjonalną ale biologiczną…
rodzinę.
W trakcie rozmowy nie mam jakiś większych skrupułów aby
poddać się takiemu „eksperymentowi” i po
przeanalizowaniu kosztów chcę już skończyć tę rozmowę. MNIEJ-SŁYNNY chyba nie
jest szczególnie zarobiony, bo nie
odpowiada na moje „Do usłyszenia” i zaskakuje pytaniem: „A adopcja zarodka?”. Hmm…
zarodka? Jest dużo taniej? Wielokrotnie taniej? Rodzice zarodka mają już
dzieci? Aaa to rodzice bliźniaków za pierwszym podejściem? Szanse są wyższe? No
co Pan powie. Muszę obgadać to z mężem. Do usłyszenia.
Chwilę jeszcze stoję z telefonem przy uchu przeglądając się
w lustrze. Coś pęka. Patrzę na kształt swoich wielkich oczu, na długie rzęsy na
plamkę na prawej tęczówce, na suche usta i grzbiet nosa. Dotykam brwi i gładzę
po szyi. Czy naprawdę jestem gotowa zarzucić walkę o pozostawienie na świecie swojego
DNA? Nie wiem. Z jednej strony takie zapędy uważam za prymitywne, a z drugiej
jak pomyślę, że JA TO KONIEC to czuję żal…